wtorek, 17 czerwca 2014

W Strunowicach - baśń muzyczna z Krainy Wielkiej Symfonii

- Krzysiu, a o czym marzysz?
- Mamo! Chciałbym mieć wszystkie instrumenty świata. I bym na nich grał. A Hania by śpiewała.
- A ty byś nie śpiewał?
- Ja też, ale tylko refren.
- A jaki instrument lubisz najbardziej?
- Najbardziej, tak najbardziej z całego świata lubię gitarę!

Krzyś jest mały, a Hania jest duża. Każdy to wie. I istnieje podejrzenie, że jeszcze długo tak będzie. Ale nie zawsze przecież. Kiedyś, za długi, bardzo długi czas, Krzyś urośnie i stanie się dorosłym mężczyzną. Jak tatuś. A Hania będzie dorosłą kobietą. Jak mamusia. A ponieważ mamusia jest dużo mniejsza od tatusia, to oczywistą jest sprawą, że Krzyś będzie większy od Hani... I silniejszy... I starszy... No nie, starszy nie będzie. To się chyba nie uda. Ale będzie mógł patrzeć na nią z góry i mówić: "No co mała, nie możesz sięgnąć do tej książki z górnej półki? Odsuń się, twój duży brat ci pomoże!"

Ale teraz to Krzysio jest mały. I tylko Krzysia tatuś może podrzucać, nosić na rękach, brać na barana. Tylko Krzyś może bawić się bez końca i wymyślać niesamowite historie. Jednak często zaprasza do zabawy Hanię, jeśli tylko Hania odrobi już lekcje i upora się ze swoimi obowiązkami.

Tatuś często bierze Krzysia na ręce i trzyma go jak gitarę. Krzysia nogi są wówczas w górze i pełnią rolę gryfu., a Krzysia brzuszek i klatka piersiowa to pudło rezonansowe. Tatuś uderza rytmicznie w niewidzialne struny gitary i Krzysio pęka ze śmiechu, bo to potwornie łaskocze. Hania skacze wokół nich i śpiewa do akompaniamentu gitary-Krzysia. Jest hałas, harmider, zamieszanie i mnóstwo śmiechu. A czasem, za sprawą magiczną i tajemniczą, Krzysio staje się królem Strunowic...


...Strunowice były najmniejszym królestwem w Krainie Wielkiej Symfonii. Leżały wśród lasów i pól ciągnących się wzdłuż srebrzystego, wartkiego potoku. W najszerszym punkcie Strunowic, przez potok biegł  mały, drewniany mostek. Przy nim brało swój początek sześć błyszczących w słońcu, złocistych szarf, unoszących się nad wodą. Szarfy, napięte niczym struny, jedna obok drugiej, mknęły wesoło i zgodnie z nurtem potoku, aż do kamiennego wodospadu. Przy nim, pod stertą kamieni, zwanych przez miejscowych kluczami, potok miał swoje źródło.

Przy wietrznych dniach pęd powietrza wprowadzał te szarfy w drgania i wówczas cała okolica pogrążała się w dźwiękach muzyki tak pięknej, że od jej brzmienia wszystkie łąki zakwitały kwiatami. Mieszkańcy zostawiali wówczas swoje obowiązki i rozpoczynało się wietrzne święto - wielka muzyczna zabawa. Dlatego mieszkańcy Strunowic kochali wiatr. Przynosił im radość, piękną muzykę, kwiaty i odpoczynek. W Strunowicach na zamku, król Krzysztof zwany Gryfem, zatrudniał cały sztab ekspertów, zajmujących się wypatrywaniem nadchodzącego wiatru. Nie byli to zwykli meteorologowie, o nie! Byli to dyplomowani specjaliści, zwani Łowcami Wichur. Do ich obowiązków należało bowiem prognozowanie, kiedy wiatr przyjdzie i jak długo zostanie oraz praca nad wynalezieniem urządzenia, które ujarzmiłoby wiatr. Gdy tylko widzieli, że chmury zaczynają tańczyć po niebie, płynąć, przemieszczać się i wędrować, głośnym biciem w bębny dawali znać mieszkańcom zamku, że oto nadszedł czas na wielką muzyczną zabawę. Kucharze z całego królestwa rzucali się do wałków, misek i rondli, aby napiec ciast, babeczek i herbatników. Wszystkie obowiązkowo musiały być ozdobione nutami, kluczami wiolinowymi, bemolami i krzyżykami. Królewskie garderoby zapełniały tłumy szukające dla siebie odpowiednich strojów i obuwia. Fryzjerzy mieli pełne ręce roboty, bo każdy chciał wyglądać odświętnie i wyjątkowo. Na błoniach przed zamkiem rozstawiano stoły i krzesła, rozwieszano dekoracje z balonów, girland i żywych kwiatów, wszędzie pełno było konfetti i baniek mydlanych produkowanych przez odpowiedzialnych za tę pracę paziów króla Krzysztofa.



il. Hanna M.
W chwili, gdy wiatr zaczynał poruszać szarfy nad potokiem, rozbrzmiewała przepiękna muzyka. Król siadał na podwyższeniu i bacznie obserwował, czy aby wszyscy dobrze się bawią, czy tańczą, śpiewają i jedzą. Dbał o to, by dźwięki muzyki były piękne i czyste. Jeśli tylko do jego uszu dobiegał choć cień niedoskonałego brzmienia, wysyłał najlepszych swych doradców, by przy wodospadzie poruszyli kamienne klucze i nastroili struny wietrznej gitary.

Niekiedy sam król ruszał na parkiet, porywając do tańca najpiękniejsze panny z okolicy. I tańczył wspaniale, aż dech zapierało patrzącym. Bywało też, że król Krzysztof śpiewał do akompaniamentu wiatru, a jego głos niósł się w świat perliście, czysto i donośnie. Z całej Krainy Wielkiej Symfonii zjeżdżali się goście, aby wspólnie bawić się z mieszkańcami Strunowic i słuchać śpiewu króla. Przywozili mu w darze egzotyczne owoce, słodycze i stroje, a także piękne panny w nadziei, że którąś z nich zechce pojąć za żonę. Król Krzysztof przychylnym okiem patrzył na te dary i przyjmował je z wdzięcznością. Co do panien zaś, musiały zadowolić się tańcem w ramionach króla, który nie patrzył na żadną z nich dłużej, niż trwała jedna melodia.  Nieraz zamkowe błonia wypełniały westchnienia owych panien, snujących za królem zakochane spojrzenia. On jednak był niewzruszony, bo jego największą miłością była muzyka.


Pewnego dnia, nad Strunowice nadeszła niezwykle potężna wichura. Była tak silna, że nie było mowy o tańcu i śpiewie. Szarfy nad potokiem jęczały żałośnie szarpane kolejnymi porywami. Z nieba lał się deszcz przeplatany gradem. Każdy, kto tylko mógł, szukał schronienia pod dachem. Bębny Łowców Wichur biły, nie na zabawę, lecz na trwogę. Taka pogoda utrzymywała się przez dwadzieścia długich dni. Gdy wreszcie wróciło słońce, cała okolica była zniszczona. Nie utrzymał się na ziemi żaden kwiat, żaden krzew. Została tylko goła ziemia, skały i najsilniejsze drzewa. Najgorszy jednak widok, ukazał się oczom mieszkańców, nad potokiem. Wszystkie szarfy były porozrywane, mostek i kamienny wodospad zrujnowany i mimo przyjemnego, ciepłego wiatru słychać było jedynie szum drzew oraz niezmiernie smutną i absolutnie bezmuzyczną ciszę. Król patrzył na to wszystko z niedowierzaniem. Przyglądając się swemu królestwu w ponurym milczeniu, popadał co chwilę to w rozpacz, to w złość. Łzy mieszały się mu z przekleństwami. Przez następne dni biegał po komnatach w nadziei, że za chwilę obudzi się z koszmaru, że to tylko sen. Wzywał po kolei wszystkich swoich ekspertów, uczonych i znawców sztuki muzycznej. Nikt jednak nie potrafił naprawić tak potężnych zniszczeń. Król, a wraz z nim całe królestwo, z każdym dniem pogrążało się w coraz większej nudzie, smutku i szarości pozbawionej muzyki i kwiatów.


Aż pewnego dnia, do Strunowic przybyła dziwna, nieznajoma postać. Nieduża i drobna, a na plecach niosła tajemniczy worek w dziwnym kształcie. Odziana była w skromny, długi płaszcz z kapturem, spod którego wymykały się pojedyncze, złociste pukle, świadczące o tym, że jest to młoda dziewczyna. Stanęła przy zamkowej bramie i prosiła o pozwolenie na widzenie z królem. Wartownicy jednak nie chcieli jej wpuścić.


- Król Krzysztof nie przyjmuje gości, bo pograżony jest w rozpaczy - rzekł jeden z nich.

- Ale ja niosę dla niego ulgę i radość - odparła nieznajoma postać.
- Jakąż ty możesz dać mu radość dziewczyno? - śmiał się drugi. - Toż dla naszego króla nie ma życia bez muzyki, a nasz wietrzny, królewski instrument, ot - zniszczony i bezużyteczny!
- Wiem, że król kocha muzykę. Puść mnie, proszę, mam dla niego pocieszenie - upierała się dziewczyna.
- Niejedna już panna chciała go pocieszać. Ale skoro w dawnych, dobrych czasach na żadną z nich nie patrzył dłużej niż przez jeden taniec, to tym bardziej nie będzie patrzył na ciebie, w czasie smutku - tłumaczyli wartownicy.

Dziewczyna jednak obrzuciła ich groźnym spojrzeniem, tupnęła w furii nogą, a spod jej trzewików wyprysnęły kolorowe bratki. Wartownicy spojrzeli w dal, na drogę którą przyszła. Znaczył ją różnobarwny kobierzec z kwiatów, wyraźnie odcinający się na szaro-burej, zniszczonej ziemi. Wystraszyli się nieco i bali się jej dłużej sprzeciwiać. Wrota zgrzytnęły przeciągle i uchyliły się przed dziewczyną, która dziarskim, wesołym krokiem ruszyła przez puste, zamkowe podwórze. Z łatwością przemknęła przez ponure korytarze i krużganki i dotarła do królewskiej komnaty. Król siedział na tronie ze zwieszoną głową, w ciszy i samotnie. Obok leżały stosy smakowitych ciastek, szafy i skrzynie pełne była bogato zdobionych strojów, na ścianach wisiały drogocenne obrazy, a mimo to czuć było w powietrzu smutek i zwykłą, zupełnie niekrólewską nudę.


- Dzień dobry królu - powiedziała dziewczyna wchodząc śmiało do komnaty i uśmiechając się szeroko.

- Idź sobie - odparł król. - Nie chcę już ciastek, kolejnych strojów, ani towarzystwa.
- Nie przyniosłam ci ciastek, tylko radość - usiłowała tłumaczyć dziewczyna.
- Nie ma już dla mnie radości - rzekł ponuro król. - I żony też nie szukam - dodał. - Bez muzyki nie ma dla mnie życia.
- Czemu tak mówisz? Potrafisz przecież tak pięknie śpiewać. A śpiew to też muzyka.
- Chyba żartujesz! Kpisz sobie ze mnie, nieszczęśliwego. Gdybyś wiedziała jak pięknie brzmią dźwięki trącanych wiatrem strun, zrozumiałabyś za czym tęsknię.

I król, sam nie wiedząc czemu, zaczął snuć swe ulubione wspomnienia niesionych wiatrem melodii, a tymczasem dziewczyna zdjęła z pleców tobołek i zaczęła go ukradkiem rozpakowywać. Odwijała kolejne warstwy materiału, pod którymi ukazał się dziwny, drewniany kształt, jakby podłużnego pudełka. Z jednej strony było szerokie i okrągłe, a z drugiej wąskie i długie. Król nie widział jednak ani dziewczyny, ani tego, co przyniosła. Ronił bowiem kolejne łzy, pochylając się nad swym dawnym szczęściem.


- ... i wystarczał niewielki wiatr, by wprowadzać struny w drgania i grać delikatne, ciche melodię... - mówił.


W tym samym momencie dziewczyna dotknęła trzymanego przedmiotu i do uszu króla dobiegło znane i jakże wytęsknione brzmienie. Podszedł do niej i patrzył z niedowierzaniem. Ona tymczasem podała mu śmiało przedmiot, zachęcając do tego, by sam spróbował wydobyć z pudła dźwięki. Król przyjrzał się jej i wziął przedmiot w ręce. Był lekki, jakby pusty w środku. Gdy spojrzało się nań z góry, wyglądał tak, jakby ktoś wykonał w drewnie miniaturową mapę Strunowic. Dało się zauważyć mostek i sześć strun, a na końcu klucze, niczym kamienie przy wodospadzie. Król Krzysztof nieśmiało uderzył palcami w struny. I to co usłyszał, zachwyciło go bez miary. Uderzył zatem śmielej, mocniej i głośniej. I zaczął grać, a gdy grał, dziewczyna zatańczyła wokół niego i na posadzce królewskiej komnaty zakwitł dywan kwiatów. 


Zbiegli się wszyscy mieszkańcy zamku. Cała okolica ożyła, jakby zbudziła się z długiego, ponurego snu. I znów Strunowice rozbrzmiały muzyką, radością i zabawą. Król grał śpiewając przy tym najpiękniejsze pieśni o radości, a gdy w końcu chciał porwać tajemniczą dziewczynę do tańca, ta machnęła ręką, niby czarodziejską różdżką i... Muzyka trwała dalej, choć król zafascynowany na równi dźwiękami melodii, co dziewczyną, tańczył z nią bez końca, nie patrząc, że zapadła noc. Tańczył i tańczył, choć większość ludzi wokół już się pospała, choć mijały godziny i nawet księżyc ziewał na niebie.


- Kim jesteś? - spytał, nie przerywając tańca.

- Jestem Kornelia - odparła prosto dziewczyna.
- Kornelia - powtórzył król. - Jakie piękne imię. Skąd przybyłaś?
- Z Lutlandii leżącej na samym skraju Krainy Wielkiej Symfonii. Mieszkam tam z moim ojcem.
- I to od niego masz to... to... tę cudowną rzecz?
- Tak, zrobił ją dla ciebie królu, gdy usłyszał o tym, co przytrafiło się w Strunowicach.
- Ją? - pytał król Krzysztof.
- Tak. To instrument, który nazwał gitarą.
- Gitara - powtórzył król w zachwycie. - A jak nazywa się twój ojciec? Musi być wyjątkowym czarodziejem.
- Nie jest czarodziejem. Jest stolarzem. Nazywa się Antonio de Torres Jurado.

I tańczyli dalej. Dzień i noc, dzień i noc, bez końca. A całe Strunowice zakwitły kwiatami, ludzie zbiegali się tłumnie na królewskie błonia, żeby słuchać ukochanych i tak bardzo wytęsknionych dźwięków. Gdy Kornelia była zmęczona tańcem, król pozwalał jej odpocząć, a sam brał w ręce gitarę, śpiewał i grał. Innym razem znów, Kornelia śpiewała wraz z nim lub, sobie tylko znaną magią, zaklinała gitarę do gry i tańczyła z królem. A radość i muzyka trwały bez końca, bo nie potrzeba już było im wiatru. Muzyka była w nich samych i w zaklętych strunach gitary.


Nie minął rok, a dźwięki gitary, wyjątkowo uroczyście i donośnie, obwieściły wielki bal, na króry zaproszono wszystkich mieszkańców Krainy Wielkiej Symfoni. Bo oto król Krzysztof zwany Gryfem poślubiał piękną Kornelię, którą pokochał równie mocno, jak muzykę. Na bal przybył także ojciec panny młodej, Antonio de Torres Jurado i ze wzruszeniem patrzył, ile dobrego przyniosła ludziom jego praca. Odtąd muzyka nie milkła nigdy. Strunowice stały się znane w całym świecie, a tłumy melomanów odwiedzały co roku królewski zamek. Król kazał wybudować na błoniach wielką muszlę koncertową dla tysięcy widzów i koncertowali w niej wspólnie co wieczór. Stworzyli bowiem najwspanialsze w świecie trio: król Krzysztof, Kornelia i gitara - królowa instrumentów. 


I tak pewnie grają do dziś. Może ich kiedyś usłyszycie...



... tak właśnie jest z Krzysztofem i gitarą. Tworzą nierozłączną parę. A Kornelia? Kornelia też jest prawdziwa. Piękna jak w bajce, śpiewa, tańczy i kocha muzykę. Kto wie, kto wie, może zatańczy kiedyś z Krzysztofem w pierwszej parze na prawdziwym królewskim balu...

Tymczasem krzysztofowa gitara rozpada się w drobny mak, intensywnie używana i chyba nie dość mocna. Ale Krzysztof za chwilę ma urodziny. Już niedługo, gdy tylko lato porządnie się u nas rozgości. Szukam dla niego nowej: odpowiedniej, wytrzymałej i ładnie brzmiącej. Ot - idealnej dla muzykującego pięciolatka. Bo istrument, jaki by nie był, to zawsze trafiony prezent. Wciągający, fascynujący i bliski sercu. Może ktoś zechce coś doradzić zdesperowanej matce, bo potwór skasował chyba już z pięć albo sześć gitar. Żadna nie wytrzymuje dłużej niż pół roku. Normalnie jak wichura w Strunowicach...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz